Największa siła to wiara w samego siebie.

Chciałam wam dzisiaj powiedzieć coś tak osobistego, że pewnie jedna połowa z was pomyśli, że wino przemawia przez moją klawiaturę a druga, że pierniczę jak potłuczony.

Otóż chciałabym, żebyście w siebie uwierzyły. Naprawdę. Tak na 100%.
Nie myślcie przez chwilę, że w sytuacji w której się znajdujecie zwyczajnie się nie da, że zamiast męża macie damskiego boksera, albo niedorajdę, że mieszkacie z teściową dla której jesteście nic nie znaczącym zerem, że zaniedbałyście się i powrót do formy zajmie wam lata świetlne, że bardzo chcecie wrócić do pracy, ale nie macie z kim zostawić dzieci. Później o tym pomyślimy.

Powiem może na swoim przykładzie. Może będę tego żałować, może nie. W chwili obecnej mam to w dupie. W dupie mam też kilku moich obserwatorów, którzy źle mi życzą i żywo interesują się moją osobą.

Był taki czas, kiedy we mnie też nikt nie wierzył, nawet ja sama nie wierzyłam. Byłam w miejscu gdzie zaczęłam zastanawiać się po co ja żyję? Tylko, żeby wychowywać dzieci? Żeby całe życie spędzić na dostosowywaniu się do innych? Miałam ogromny żal, bo było kilka osób, którym zaufałam a które finalnie skopały mi dupę i zostawiły bez słowa wyjaśnienia. I wiecie co się stało? Pomyślałam sobie, że skoro staram się jak mogę i nie zostaje to docenione, to zwyczajnie przestaję się starać. Będę robić tak, żeby mi było wygodnie. Miałam jedno marzenie w którym ulokowałam wszystkie swoje nadzieje i na którym skupiłam siły.
Zarywałam noce, zaciskałam zęby, bo chyba nie muszę mówić jak pracuje się i uczy nowych rzeczy przy małych dzieciach.
Jedyne co słyszałam to, że tracę czas.
Jednak wiedziałam, że go nie tracę i popchnę to marzenie do przodu. W chwili gdy już prawie zrezygnowałam udało się. To znaczy prawie, bo jeszcze kawał drogi mam do przejścia, ale wiem, że jestem na dobrej drodze. Jak już będę pewna na 100% to powiem.
Wracając do tematu, w trakcie pracy jaką w to wkładałam zmienił się mój charakter.
Wiem czego chcę.
Wiem, że nic samo z nieba nie spada.
Wiem co to znaczy cierpliwość.
Wiem jak nie słuchać zawistnych ludzi.
Przypadkiem usłyszałam takie słowa, że jeszcze jakieś dwa lata temu rzuciłabym wszystko w piździec i dała sobie spokój z marzeniami. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj każde słowo, które słyszę zachowuje dla siebie, ale jako motywację do dalszego działania. Jeśli nie mam ochoty z kimś rozmawiać zwyczajnie tego nie robię i nie zwracam uwagi czy to rodzina czy znajomy. Może to złe, może kiedyś tego pożałuję, ale tak długo byłam życiową pierdołą, która czekała na wyciągniętą rękę i poklepanie po plecach, że zaczęło mi się to ulewać.
Dawałam się wykorzystywać, bo przecież trzeba być miłym i uczynnym.
Owszem pomagać lubię, ale znam granice.

I teraz słuchajcie. Ogarnijcie się kobiety do cholery! Jeśli macie jakiś pomysł na siebie i nikt was nie wspiera wesprzyjcie się same.
Jeśli nie macie jeszcze takiego pomysłu, wsłuchajcie się w siebie. Wy same wiecie, czego najbardziej pragniecie.
Na początku będzie trudno.
Trochę nie pośpicie, trochę popłaczecie, że to się nie uda, trochę ktoś was zdołuje, podetnie skrzydła. Ale idźcie do przodu. Jeśli trzeba zaciągnijcie dzieciaki do urzędów. Jeśli macie pomoc sprawa jest prosta.

Teraz możecie słyszeć, że tracicie tylko czas, że się nie nadajecie, że jesteście za głupie, no nie wiem co jeszcze możecie słyszeć, ale proszę was - miejcie do tego dystans. Wiecie jakie to genialne uczucie zrobić coś samemu? Wiedzieć, że nikomu nic nie zawdzięczacie i jedyną osobą, której możecie pogratulować jesteście wy same? Nie do opisania.

Trzeba tylko uwierzyć w osobę, którą chcecie się stać - zawsze to powtarzam, bo to jedno zdanie zmieniło moje życie. A miejsce gdzie je usłyszałam było banalne. Teledysk. Jednak nic w życiu nie dzieje się przypadkiem. To był idealny czas, żeby to krótkie zdanie zakiełkowało. Macie link tylko bez podśmiechujek mi tu :)



Tak często czytam, że siedzicie zapłakane w poplamionych zupką dresach i czekacie, aż mąż was doceni. Chce mi się płakać jak to czytam...Nikt was nie doceni dopóki nie zrobicie tego same. Uczeszcie się dla siebie, przejdźcie na dietę dla siebie, zacznijcie biegać dla siebie, uśmiechajcie się dla siebie. I on wtedy to zobaczy. A jeśli nie, no cóż...jest tępym chujem i wy doceniając siebie zwyczajnie kopniecie go w dupę.

I wierzcie w siebie. Ja w was wierzę <3 Zobaczcie jaka ja jestem. Piszę tu pierdoły, przeklinam, wstawiam historie z błędami a wy mi wybaczacie, bo nikogo już nie udaje. I wy nie udawajcie. Kto ma z wami zostać, zostanie, reszta lepiej jak odejdzie sama.



Komentarze

  1. Ale miło się czytało. Zgadzam się w pełni. Ja coś czuję, że to może nad własną książką tak pracujesz :) Spodobał mi się post, kiedyś byłam w blogowym świecie więc będę wracać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie jestem na etapie walki ze sobą. Jest ciężko. Są wzloty i upadki a ten post dodał mi otuchy. Dla mnie najgorsze właśnie jest "bycie miłym i uczynbym, bo tak trzeba". Niestety mama tak nauczyła i to ciągnie się za mną, ale uczę się cały czas by się zbuntowantowac, tupnąć noga!
    Też tak mam, że w piosence, teledysku czy w rozmowie z kimś usłyszę coś, dzięki czemu dostaje olśnienia. I jest "wow!", przecież to jest prawda😀
    Pozdrawiam☺

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dzięki